Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ławicz wstał, wziął rękę trzymającą połę kaftana i pocałował ją z uszanowaniem.
— Pani Pawłowo — wzruszonym głosem zaczął — nie zrobiłaś pani jeszcze przypuszczenia trzeciego...
— Jakiegoż to?
— Żebym się ja z panną Franciszką ożenił.
Kobiéta szeroko otworzyła oczy.
— Wszelki duch!... — zaczęła, a skończyła przeciągle wymówioném. — A!
— A! — powtórzyła — no, nie było to w mojém oczekiwaniu! Ale no... nie takie rzeczy dzieją się na świecie... To pan doprawdy Frankę tak polubiłeś, żebyś z nią i żenić się chciał?
— Jest to szczerém pragnieniem mojém...
Kobiéta bardzo widocznie ucieszoną była. Wstrząsała jednak głową.
— Ale jakże to będzie! pan to podobno mądry bardzo, a ona zwyczajnie, zagrodowa szlachcianka, bez edukacyi...
Ławicz uśmiechnął się trochę smutnie, trochę ironicznie.
— Raz tylko — rzekł — byłem w towarzystwie panien edukowanych. Nie podobałem się im i one mnie nie podobały się także...
— No, no! to dziwy jednakowoż! Zawszeż to panu potrzeba żonki, i z manierą pańską, i ot, z pięknego domu...