Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi wstęgami na włosach, oblepiających nizkie czoło dwoma wypomadowanemi pasmami.
— Jezu panie! pan z nami na majówkę chcesz iść! pustelnik taki! skończenie świata! A cóż na to te mądrości powiedzą, którychem nigdy naopylać dość nie mogła?
Uśmiechała się kobieta dwuznacznie i trochę markotnie wstrząsała głową. Ale gdy, oświadczając żywą swą chęć udania się na majówkę, Ławicz pocałował ją w rękę, okrągła i pulchna twarz Rębkowéj rozjaśniła się, jak słońce.
— A dla czegóż nie? dla czegóż? z takim uczonym i grzecznym kawalerem, honor nam będzie wielki, przyjemność... Paweł będzie bardzo kontent, przynajmniéj nagada się z paném o swojéj pałacie!...
Czy Paweł Rębko wiele mógł mówić z Ławiczem, w czasie przechadzki téj, o swojéj padacie? — niewiadomo. To tylko pewna, że młody kancelista, wróciwszy do izdebki swéj o dość późnéj wieczornéj godzinie, miał na twarzy i w oczach wyraz upojenia. I nie czytał wcale, i spał nocy téj niewiele. Nazajutrz zaś, zaledwie obudził się, z daleka, z dołu, z dziedzińca zapewne, zaleciał go głos dziewczęcy, śpiewający wyraźnie:
„Gdybym ja była słoneczkiem na niebie...”
A izdebka pełną była lejących się przez okno złotych potoków słońca i silnéj woni kwiatów, zwieszających się z glinianego garnka.