Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na miotełkę, kogucie jéj pióra skubiąc grubemi, spracowanemi palcami.
— Ot, po co ja tu przyjechałam! Zwyczajnie, biéda z domu wygnała! Pola u nas niewiele, łąki tyle co nic, a braci trzech i dwie siostry... braci dwóch dorosłych już... w tym roku pożenią się pewnie... i ojciec, i matka... gromada taka! Gdzie tu wszystkim w domu wyżyć! Młodszego brata ojciec do rzemiosła przeznaczył... W świat pójdzie i mnie powiedział: idź w świat! Z naszéj okolicy dużo dziewcząt w służbę do miasta idzie. I mnie w służbę wysłali, żebym późniéj braciom na karku nie siedziała. — Kiedy trzeba, to trzeba! Ojciec na wspólność z sąsiadami gubernantkę dla nas trzymał... Czytać nauczyła, szyć i szydełkiem robić i prać różne cienkie rzeczy. Albo to święci garnki lepią? kiedy trzeba, to trzeba!
Mówiła to wszystko prędko, z cicha, uśmiechała się niby, ale ze spuszczonych oczu na twarz jéj posmutniałą i usta zmuszające się do uśmiechu, a krzywiące się do płaczu, płynęły łzy. We wpatrzonych w nią oczach Ławicza, malowało się współczucie...
— Prędkoż panna Franciszka pójdzie już w służbę?
— Bóg święty wié! pewnie prędko. Wujaszek Paweł stara się o miejsce dla mnie... tymczasem będę mieszkać u nich i ciotce pomagać.
— A może... może, zanim znajdzie się to miejsce... panna Franciszka za mąż pójdzie?...