Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mowała jej kolana i jak chmura deszczowa, jak bóbr nad rzeką, tak płakała. Kiedy nakoniec Naścia, zdoławszy uwolnić się z tego ścisku, próg świetlicy przestąpiła, w ciemnawej sionce ktościś ją za rękaw od szubki pociągnął. Spojrzała: a to Bolko stał przed nią, jak ogień na całej twarzy czerwony, a tylko z czołem białem i błękitnemi oczyma, które w niej, jak dwa groty gorzejące, tkwiły.
— Powrócisz, Naściu? — zapytał, że to od dzieciństwa po imieniu sobie mówili.
— Jeżeli Bóg przy życiu mię utrzyma, to na lato powrócę! — odpowiedziała.
— Powróć; bo dziś, to jużem ja cię nad wszystko w świecie umiłował i, jeżeli każesz, dziesięć czy dwadzieścia lat będę na ciebie czekał, a nikogo inszego ani umiłuję, ani za żonę pojmę...
Ona cofnęła się od niego przestraszona.
— Nie czyń ty tego, Bolku, zmiłuj się, rodzicielom zgryzoty nie sprawiaj...
Ale tu roztrącili ich ludzie, ze świetlicy do sionki wchodzący i niebawem Naścia, z lekką teraz torbeczką swą w ręce, na wózek swój wsiadała. Duża kupa ludzi w różnych ubiorach, ale najwięcej w ciemnych lub siwych, stała przed wrotami domostwa, którego jasne okna patrzały na niebo, smętną białością powleczone