Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, z rękoma spuszczonemi na biały fartuch, który żałobną sukienkę jej osłaniał, z dwoma fałdami na policzkach, z pasmami złotych włosów na ramionach i piersi powtórzyła:
— Tęskno mi... ach, jak tęskno!
Do trwałości zjawisk, do czystej doskonałości uczuć, do piękności, dobroci i prawdy tęskniła. Do ideału tęskniła. Upragnienie to jest dusz niektórych takie, że na szczytach ludzkości nawet, w samych ogniskach jej słońc i gwiazd, o gaszące je napoje nie łatwo. O, biedna, nieuczona Naściu! Ani wiedzieć, ani nawet domyślać się mogłaś, ile razy ci nawet, co na najgórniejszych wierzchołkach ziemi tej jaśnieją, ku temu samemu, do czegoś ty tęskniła, idą... idą... idą... i zachodzą na Ogrójce!
Tuczyńce oczekiwały nawiedzin Józefy, bo zbliżała się, abo i nadeszła już zwyczajna ich pora. Oczekiwała ich też i Anastazya z upragnieniem daleko jeszcze większem, niż lat ubiegłych, jakby ratunku abo zbawienia samego od nich się spodziewając. Ale czas bieżał, Ś-ty Michał już przeminął, od Różańcowej tygodni parę upłynęło, a o Józefie słuch żaden nie dochodził znikąd. Wtem, dnia pewnego, Ewka, do świetlicy Anastazyi jak wiatr wpadając, oznajmiła:
— Naścia! a bieżaj żywo do Nawróciciela!