Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rwała twarz od jego piersi i, ku niemu ją wznosząc, blademi usty wyszeptała:
— U Boga tylko dobroć? prawda, dziaduniu?
— Tak, rybko moja, u Boga! — odpowiedziały z pośród ośnieżonych krzaków zwiędłe i do niej uśmiechające się usta.
— I sprawiedliwość? — szepnęła znowu.
— I sprawiedliwość — powtórzył pan Cyryak.
— I szczęście? — zaszeptała tak już cicho, że może nie dosłyszał, bo nie odpowiedział nic, ale że nogi pod nim dygotały, na sprzęcie najbliższym usiadł i powiedział, aby herbaty mu przyrządziła, bo niedomagającym się czuje i słabym... Irytacya, której doświadczył, podcięła go jak kosa trawę, która, nie upadając jeszcze, chwieje się i wierzchołkiem ku ziemi się kłoni.
Niewdzięczność i niesprawiedliwość ludzka mocno w serce Naści ugodziły, ale z przestrzeni niewidzialnej, bezgranicznej, tajemnicami napełnionej, szła ku niej mara inna i ku sercu temu celowała strzałą sto razy ostrzejszą.
Kilka miesięcy od śmierci Martki upłynęło, gdy razu pewnego, w same żniwa, Naścia o zachodzie słońca, z sierpem na ramieniu zawieszonym i z trzema najemnicami do domu powracając, ujrzała biegnącego naprzeciw niej sługę pana Cyryaka. Sługę tego ujrzawszy, takiego uczucia doznała, jakby kto końcem ostrego że-