Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich tej choroby? Wiesz przecie, że zaraźliwą jest!
Z ogromnem zdziwieniem popatrzała na mnie i, wzruszając ramionami, odpowiedziała:
— Jeżeli Pan Bóg nie zechce, nie przejmę; to pierwsze...
Po chwili zaś milczenia dokończyła:
— A drugie, że gdybym i przejęła, to co? Dopóki dziaduńko na tym świecie... owszem... ale potem... A no! Nie miłowana ja i nie miłująca... Siać, żąć, aby zjeść, a na drugi rok znowuż siać, żąć, aby zjeść...
Splotła ręce jak do modlitwy.
— Żeby to Martka ozdrowiała, a ja na jej miejsce... razem z dziaduńkiem... kiedy ten straszny moment nadejdzie...
Martka nie ozdrowiała. Słońce marcowe lało jasne i ciepłe światło na ziemię od świeżo stajałych śniegów jeszcze chłodną i wilgotną, po lasach sasanki rozkwitać zaczynały, a na skrajach pól majaczyły po błękitnem niebie ciemne sylwetki pługów i oraczów, gdy gromada ludzi od cmentarza do wsi powracała. Nawróciciel szedł pierwszy, i krzyż duży w ręku podnosząc, pieśń nabożną głębokim basem śpiewał.
W postępującej za przewodnikiem gromadce, mężczyźni prawie wszyscy mieli w ręku otwarte książki do nabożeństwa i, pilnie w nie patrząc,