Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogąc, na jutro odłożyła robotę około tego mózgu zapalczywego, ale dobrego i poczciwego serca. Tu, zwrotem nieznacznym, znowuż w mowie swej na Piszczałków wjechała. Kiedy pan Cyryak śmiał się z tego, co opowiadała o Człowieczku, a Anastazya, brwi rozmarszczywszy, znowu wpatrywała się w nią jak w święty obraz, mówić poczęła o tem, jako przychodząc dziś do Piszczałków, zaraz już w sieni zobaczyła ich średnią córkę, Martkę, więcej do cienia niż do człowieka podobną, aż słaniającą się od słabości, a od chłodu i wilgoci, które tam panują, aż zsiniałą...
Anastazya głowę pochyliła i zapytała z cicha:
— To Martce tak już źle, że aż się słania?
A Józefa łagodnym tonem rzekła:
— Widać nigdy nie nawiedzasz ich, skoro o tem nie wiedziałaś.
— Co mam nawiedzać, — znowu zachmurzona Naścia odrzekła — kiedy oni na mnie, jak Żydzi na Hamana nastają? Salka sama tu przybiega, ile razy okazyę, aby dokuczyć mi, wynajdzie, ale Martki to już może lat ze dwa nie widziałam, a ona wszakoż daleko lepsza jest od Salki... Cicha taka zawsze była...
— Cieniem z tamtego świata zdaje się być teraz więcej, aniżeli człowiekiem po tym świe-