Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gałęźmi grusz i berberysów, do iskier żółtych, na czarną oponę nocy rzuconych podobne. Co tam, za iskrami temi, dwie kobiety tak długo czuwające, czyniły lub mówiły, trudno wiedzieć, ale pewnem się zdaje, że jedna z nich, młodziuchna i niedoświadczona, u starszej i w jakichś losach srogich zmężniałej, czerpała pocieszenie i może tę moc, która istotom malutkim z pozoru udziela przecież skrzydeł szerokich i silnych.
Nazajutrz, Józefa, wedle zwyczaju swego, z samego już rana poszła znajomych swoich w okolicy nawiedzić, a wychodząc, spory worek z towarem i torebkę z lekami z sobą zabrała. Nie dziwnem też było, że do późna nie wracała, wszakoż przed wieczorem, Anastazya tęsknić już po niej i raz w raz na ganek wybiegać poczęła, a pan Cyryak często w okno spoglądał, czy nie przychodzi.
— Podczas straszno mi nieco, aby jej kto nieprzyjemności nijakiej nie wyrządził — do wnuczki mówił. — Delikatne to takie i do grubijaństwa nijakiego nie nawykłe!
Anastazya od zdziwienia aż w dłonie uderzyła.
— Dziaduńku! — zawołała — a czyż taki człowiek żyje na świecie, któryby odważył się grubijaństwo jakie jej wyrządzić?