Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skawi! Świeżuteńkie! od Łyski tej, co to dziaduńko na jarmarku przeszłej jesieni mi kupił.
Gościnną była, uprzejmą i wyglądała jak tylko co rozwinięty kwiat dzikiej róży. Wszakoż były momenty, że zamyślała się i, o gościach zapominając, takie spojrzenia na okno rzucała, jakby coś lub kogoś smętną i tęskliwą myślą goniła po szerokim świecie. Wnet przecież, ku Józefie oczy obracając, oblewała się słodyczą i pogodą.
Józefa siedziała u okna, mleko z białego kubka potrosze pijąc, a gdy światło z podwórza wprost na głowę jej padało, w pasmach czarnych włosów, spokojnie pod białym rąbkiem czepka leżących, ukazywały się gdzieniegdzie nici srebrne. Insze też nitki, zmarszczki cieniutkie, szły po bladawem czole, nie przez wiek późny wyżłobione, lecz może przez te głębokie zadumy, które ukazywały się na jej twarzy wtenczas nawet, gdy uprzejmie, z rozwagą, podczas z żartobliwością przemawiała do ludzi, otaczających ją ciasnem kołem. O kolana jej powspierały się i prawie pokładły się na nich dzieci wzrostów różnych, z uciechą wielką obrazki i medaliki rozglądając, a ona, włosy ich jasne, jak kądziele lniane, lub ciemne, jak dojrzałe owoce kasztanów, głaskała swą podłużną i cienką w palcach ręką. Chwilami, gdy wzrokiem po twarzach ota-