Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a teraz Anastazya sama niemal przemocą zabrała ją do siebie. A no, jedni zazdrościli jej, że świętą w domostwie swem posiadać będzie, ale drugich znowu radowało to, że pan Bóg sierotę klejnotem takim przyozdobił i ucieszył.
Od Anastazyi też biła serdeczna, pogodna uciecha.
— Gościa wielkiego mam — oznajmiała: — calutkie trzy dni Józefa u mnie zabawić przyrzekła, a kiedy ona u mnie bawi, to zdaje się, że niczego więcej na świecie mi nie potrzeba.
— Słońce wesoło dziś świeci, Naściu?
Wzrokiem ku górze rzuciła, zaśmiała się, ale potem z namysłem rzekła:
— Nietyle ono wesołe jest, ale pogodne, pogoda cudną jest...
Cudną nie będąc, pogoda, jak na dzień październikowy, była istotnie ładną; blady blask słońca lał się z czystego nieba na procesyę ludzi, nieustannie drogą i ścieżkami ku samotnemu w polu domostwu dążących. Cisza, zazwyczaj domek napełniająca, przemieniła się w gwar jarmarczny.
Świetlicę napełniali ludzie, z których jedni pochylali się nad rozwartym na podłodze kuferkiem Józefy, drudzy obsiadywali dokoła ścian ławki i stołki, zatopieni w rozpatrywaniu przed-