Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niechaj dziewczyna — mówiła — w czarnej samotności nie słucha tych wiatrów, co o jej ściany zimową porą tłuc się będą i niechaj ludzie dobrej sławy jej na językach nie roznoszą, że to, młodziuchną będąc, sama jedna i bez nijakiej opieki życie pędzi. Takem zresztą już przywiązała się do niej i tak na mnie przez jej oczy nieboszczyk Franek mój pogląda, że jużbym bez niej i wyżyć nie zdołała.
Wielką to było osobliwością, że stara Tuczynowa tyle na raz słów wypowiedziała, bo od dość już dawnego czasu żyła z ustami zamkniętemi, bardzo rzadko wyraz jakiś wymawiając, a tylko z pod chmurnego czoła i brwi zsuniętych ludziom i ich postępkom tak się przypatrując, jakby wiecznie w sercu swem tajemne wyroki na nich wydawała. Z Naścią tylko lubiła szeptać po kątach, jej jednej pewnie wszystko, co się w zasklepionem sercu nagromadziło, powierzając. Ta skrytość, milczącość i wnętrzna srogość starej kobiety miłą nikomu być nie mogła, a okrom tego nie posiadała już ona nijakiego mienia, bo wszystko, co kiedykolwiek do niej należało, oprócz szmat do odzieży służących, od dawna już synom porozdawała. Więc zamiar, teraz przez nią wyjawiony, nie spotkał się u Mrukostwa z oporem najmniejszym i tylko sam Mruk, nieco kolnięty, gniewliwie zamruczał: