Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mniała sobie, że istnieje choroba zwana bladaczką. Pokój ten upiększało kilka szaf, zapełnionych aktami, trzy stoliki nakryte zielonem suknem, kilka krzeseł obitych skórą i dwu mężczyzn.
Gdyby egzystowała na świecie jaka fabryka, specjalnie przeznaczona do wyrabiania urzędników sądowych, powiedziałbym, że dwaj ozdabiający kancelarją panowie pochodzili z jednego warsztatu i należeli do jednego garnituru narzędzi sprawiedliwości. Na nieszczęście nic nie wiem o tego rodzaju fabryce, a tem samem, wyrzekając się zacytowanego określenia, mogę tylko powiedzieć, że dwaj owi niewątpliwie znakomici mężowie byli do siebie tak podobni, jak dwa egzemplarze Dziennika Praw, wydane w tym samym roku i oprawione w okładki ze skóry tego samego bydlęcia. Łysiny ich były jednakowe, surduty jednakowe, chustki na szyjach jednakowe. Gdyśmy weszli, obaj jednakowo siedzieli przy swoich stolikach, tyłem obróceni do nas; gdy skierowali ku nam swoje myślące oblicza, ujrzeliśmy znowu jednakowe nosy, oczy, okulary, faworyty i inne cechy, charakteryzujące gatunek kręgowców dwunożnych, zdolnych do przyjęcia dobrodziejstw cywilizacji. Krótko mówiąc, cała różnica między nimi polegała na tem, że kiedy jeden siedział po prawej stronie sali, to drugi po lewej; kiedy pierwszy spojrzał na nas przez lewe ramię, to drugi przez prawe. Oto wszystko.
Znalazłszy się w tak trudnych warunkach fizjognomicznych, ukłoniliśmy się każdy w kierunku najodpowiedniejszym; ja — grzbietowi pana z lewej strony, majorowa — grzbietowi pana z prawej strony, a Socio środkowemu stołowi. Następnie, wszystko troje, skombinowawszy uwagę, cierpliwość i pokorę w pozach jednakowych, jak przystało na jednostki, znajdujące się wobec organów prawa, z pobożnem namaszczeniem wysłuchaliśmy następującej rozmowy:
PAN Z PRAWEJ. Zdaje się, że przyszli interesanci!