Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stosunek, a ja prawie nie wychodziłem od niej. Służba nazywała mnie panem, uważając mnie za istotnego swego pana.
Prudencya, na widok tego nowego życia, rozpoczęła swe kazania, ale Małgorzata odrzekła jej, że mnie kocha, że nie może żyć bezemnie i że cokolwiek się stanie, nie odepchnie szczęścia posiadania mnie ciągle przy sobie, dodając, że ci, którym się to niepodoba, mogą wcale nie przychodzić.
Oto, com pewnego dnia usłyszał, usiadłszy przy drzwiach pokoju, w którym się zamknąłem, gdy Prudencya przybyła z jakąś ważną wieścią do Małgorzaty.
W jakiś czas potem, pojawiła się znowu Prudencya.
Byłem wówczas w ogrodzie i ona mnie nie widziała. Nie wątpiłem, sądząc po sposobie z jakim Małgorzata ją przyjęła, że będzie mieć miejsce rozmowa podobna do tej, jaką raz już słyszałem i postanowiłem znowu podsłuchiwać.
Obiedwie kobiety zamknęły się w buduarze, a ja umieściłem się tak, że mogłem je słyszeć.
— No i cóż — spytała Małgorzata.
— No cóż, widziałam księcia.
— Cóż ci powiedział?
— Że ci chętnie przebacza ową scenę, lecz dowiedział się, że żyjesz z panem Armandem Duval i tego ci nie przebacza. Niech Małgorzata porzuci tego młodego człowieka — rzekł mi — a wówczas, jak przedtem, wszystko jej dam, czego zapragnie, inaczej, niech mi da pokój.