Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia się do niej, środek który trzebaby uważać za szczęśliwy wypadek, gdyby się udał.
Była godzina dziewiąta; pobiegłem do Prudencyi, która spytała mnie, czemu ma przypisać te ranne odwiedziny.
Nie śmiałem jej wyznać otwarcie, co mnie do niej sprowadziło. Odpowiedziałem jej, że wyszedłem dość wcześnie dla zapisania się na dyliżans idący do C., gdzie mieszkał mój ojciec.
— Jesteś pan bardzo szczęśliwy — rzekła — że możesz opuścić Paryż w tak piękny czas.
Spojrzałam na Prudencyę, pytając się siebie samego, czy szydzi ze mnie.
Lecz twarz jej była poważna.
— Czy pożegnasz się pan z Małgorzatą? — pytała się dalej ciągle poważnie.
— Nie.
— Dobrze robisz.
— Tak pani uważa?
— Naturalnie. Ponieważ zerwałeś pan z nią, pocóż więc chodzić do niej?
— Więc pani wiesz o naszem zerwaniu?
— Pokazywała mi list pański.
— I cóż pani powiedziała?
— Powiedziała mi: moja droga Prudencyo, twój protegowany jest niegrzeczny, można listy takie mieć w myśli, ale pisać ich — nigdy!
— I jakimże tonem powiedziała to pani?
— Śmiejąc się a przytem dodała:
— Jadł kolacyę u mnie dwa razy a nawet nie oddał mi należnej za to wizyty.