Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdybym był pozostawił rzeczy ich naturalnemu biegowi, byłbym obok Małgorzaty, słuchając jej szeptu czarownego, co dotąd tylko dwakroć obił się o me uszy, a którego wspomnienie paliło mnie na wskroś w mej samotności.
Najstraszliwszem ze wszystkiego było to, iż rozum mówił mi, żem niesłusznie sobie postąpił i w rzeczy samej wszystko mi mówiło, że Małgorzata mnie kocha. Najprzód ten projekt przepędzenia ze mną sam na sam lata na wsi, wreszcie ta pewność, że nic ją nie zmuszało do zostania moją kochanką, gdyż mój majątek był niewystarczający nietylko na jej kaprysy, ale nawet na potrzeby.
Spodziewała się we mnie znaleźć tylko szczere dla siebie uczucie, któreby ją obdarzyło spokojem po przedajnych miłostkach, wpośród których żyła a ja zaraz drugiego dnia zburzyłem te nadzieje i impertynencką ironią zapłaciłem za miłość. To, co zrobiłem, było więcej niż śmiesznem, było niedelikatnem. Czyż ja zapłaciłem tej kobiecie, bym miał prawo potępiać jej życie i czyż nie wyglądałem, odsuwając się od niej drugiego dnia zaraz, na pasorzyta miłości, lękającego się, by mu nie podano rachunku za obiad? Boć znałem Małgorzatę zaledwie trzydzieści sześć godzin, od dwudziestu czterech byłem jej kochankiem a już podejrzywałem ją i, zamiast cieszyć się tego, że mi się oddała, chciałem ją sam wyłącznie posiadać i zmusić ją do zerwania wszelkich stosunków przeszłości, stanowiących jej przyszłość. Cóż ja jej mogłem wyrzucać? Nic! Napisała mi, że jest cierpiącą, kiedy mogła