Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XII.


O piątej zrana, gdy tylko dzień począł się przeciskać przez firanki, Małgorzata rzekła do mnie:
— Wybacz, że cię wypędzam, lecz trzeba; książę przychodzi codzień rano, powiedzą mu jak przyjdzie, że śpię a on zapewne będzie czekał, póki się nie obudzę.
Wziąłem w me ręce głowę Małgorzaty, z której włosy spadały w przepysznym nieładzie i, całując ją po raz ostatni, spytałem:
— Kiedyż cię zobaczę?
— Słuchaj — odrzekła — weź ten mały, złocony kluczyk, co tam leży na kominku, otwórz drzwi, odnieś kluczyk tutaj i idź sobie. W ciągu dnia otrzymasz list i moje rozkazy, bo wiesz, że trzeba mi być ślepo posłusznym...
— Wiem, ale... czybym cię nie mógł prosić o jedną rzecz?
— Cóż takiego?
— Żebyś mi dała ten kluczyk...
— Jeszczem nikomu nic podobnego nie zrobiła.
— No, to zrób to dla mnie, bo przysięgam, że cię nikt jeszcze tak jak ja nie kochał!