Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzata z uśmiechem. — To nie pan był śmiesznym, lecz ja byłam uszczypliwą, jak to i teraz ma miejsce, chociaż daleko mniej. Przebaczyłeś mi pan, nieprawdaż?
I podała mi rękę, którą przycisnąłem do ust.
— Tak, to prawda — ciągnęła dalej Małgorzata. — Wyobraźcie sobie, że mam brzydki zwyczaj żenowania ludzi, których widzę po raz pierwszy. To jest bardzo głupie. Mój doktór mówi, że to ztąd pochodzi, iż jestem nerwowa i zawsze cierpiąca, proszę wierzyć memu doktorowi.
— Lecz zdaje się, że jesteś pani zdrowa.
— O, byłam bardzo chora.
— Wiem o tem.
— Kto panu powiedział?
— Wszyscy wiedzieli o tem, przychodziłem często dowiadywać się o stan zdrowia pani i z radością usłyszałem o polepszeniu.
— Nie oddano mi nigdy biletu pańskiego.
— Nie zostawiałem go nigdy.
— Jakto, więc to pan byłeś owym młodym człowiekiem, który codzień przychodził dowiadywać się moje zdrowie a który nigdy nie chciał powiedzieć swego nazwiska?...
— Tak — to ja pani.
— A to pan nietylko jesteś zapominającym urazy, ale nawet wspaniałomyślnym; panbyś tego nie zrobił, hrabio, — dodała, zwracając się do pana N., rzuciwszy na mnie wzrokiem, przy pomocy którego, kobiety uzupełniają swoją opinię o mężczyźnie.
— Znam panią dopiero od dwóch miesięcy — odrzekł hrabia.