Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wybuch śmiechu. Chciałbym był, żeby mnie kto potrącił w tej chwili.
Powróciłem na miejsce.
Podniesiono zasłonę.
Ernest przyszedł także.
— Nie spisałeś się — rzekł do mnie — ma cię za... głupca!
— Cóż powiedziała Małgorzata, kiedym wyszedł?
— Śmiała się, zapewniając mnie, że nic podobnie śmiesznego, jak ty nie widziała. Lecz nie miej się za pobitego, tylko nie traktuj tego rodzaju dziewcząt na seryo. One nie wiedzą, co to jest elegancya i grzeczność, to wiadome, że jeśli się psa zleje wonnościami, niezadowolony z tego, biegnie przewracać się w błocie.
— Wreszcie, cóż mnie to obchodzi? — odrzekłem, usiłując przybrać ton obojętny, już nie zobaczę nigdy tej kobiety i jeśli mi się podobała przed poznaniem, to teraz wcale nie.
— Ba, nie tracę ja wcale nadziei zobaczenia cię kiedyś w głębi jej loży i będę słyszał mówiących, że się rujnujesz dla niej. W końcu masz słuszność, ona jest źle wychowaną, lecz jestto ładna kobieta...
Szczęściem podniesiono kurtynę i mój towarzysz zamilkł. Co grano — nie wiem. Pamiętam tylko, że od czasu do czasu podnosiłem oczy na lożę, którą tak szybko opuściłem, a w której co chwila zmieniały się osoby wizytujących.
Jednakże niepodobna mi było nie myśleć o Małgorzacie. Opanowało mię inne uczucie. Zdawało mi się,