Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o godzinę wcześniej i że pojedziemy razem na cmentarz.
Byłem ciekawy tego widoku i wyznaję, że nie spałem noc całą.
Sądząc po myślach, jakie mię trapiły, noc ta musiała być bardzo długą dla Armanda.
Kiedy nazajutrz o dziewiątej, przybyłem do niego, był strasznie blady, lecz spokojny.
Uśmiechnął się i podał mi rękę. Świece jego były całkiem wypalone i przed wyjściem Armand wziął duży list zaadresowany do ojca, zapewne powiernik ostatniej nocy.
W pół godziny byliśmy na cmentarzu Montmatre.
Komisarz już czekał na nas.
Udaliśmy się, idąc wolno w kierunku grobu Małgorzaty, komisarz szedł naprzód, Armand i ja postępowaliśmy o kilka kroków dalej.
Od czasu do czasu czułem, jak drży ramię mego towarzysza, jak gdyby febryczne dreszcze przebiegały po nim. Wówczas patrzałem na niego, pojmował moje spojrzenia i uśmiechał się do mnie. Od chwili wyjścia z domu nie przemówiliśmy do siebie ani słowa.
Niedaleko od grobu, Armand zatrzymał się, chcąc otrzeć twarz zlaną gęstym potem.
Skorzystałem z tego przestanku, by odetchnąć, gdyż serce moje kurczyło się jak w kleszczach żelaznych.
Zkąd pochodzi ta bolesna przyjemność, ta chęć sprawienia sobie podobnych widoków? Kiedyśmy przy-