Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cimy. Doktor, żona jego i dzieci zestroili się tak dobrze aby wyczerpać mą sakiewkę wszelakiego rodzaju drobnymi rabunkami, iż niebawem osiągnęli swój cel. Wyleczenie kolana posuwało się potrosze, rana niemal się zasklepiła, mogłem chodzić przy pomocy kuli, i zostało mi jeszcze ośmnaście franków. Nikt bardziej nie lubi mówić niż jąkały, nikt bardziej nie lubi chodzić niż chromi. Pewnego jesiennego południa, w śliczną pogodę, umyśliłem daleką przechadzkę; z wioski, w której mieszkałem, były do sąsiedniej niespełna dwie mile.
PAN. — A ta wioska, nazywała się...
KUBUŚ. — Gdybym ją nazwał, wiedziałby pan wszystko. Przybywszy na miejsce, wstąpiłem do karczmy, odsapnąłem, pokrzepiłem się. Dzień miał się ku schyłkowi, i gotowałem się wrócić na swoje leże, kiedy usłyszałem przeraźliwe krzyki wychodzące z ust jakiejś kobiety. Wyszedłem; ujrzałem zbiegowisko. Leżała na ziemi, wydzierała sobie włosy, wołała, ukazując szczątki wielkiego dzbana: „Zgubiona, zrujnowana jestem na cały miesiąc; któż przez ten czas wyżywi moje biedne dzieci! Rządca, który ma duszę twardszą niźli kamień, nie daruje mi ani szeląga. Och, ja nieszczęśliwa! zgubiona jestem! zrujnowana!... Wszyscy litowali się; słyszałem dokoła szepty: „biedna kobieta“, ale nikt nie sięgnął ręką do kieszeni. Zbliżyłem się i rzekłem: „Moja kobiecino, cóż się stało? — Co się stało! czy pan nie widzi? Posłano mnie abym kupiła dzban oliwy; potknęłam się, upadłam, garnek się stłukł, i oto...“ W tej chwili, podbiegły dzieci tej kobiety: były prawie nagie, a stan odzieży matki