Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Widzisz człowieka, który tu idzie ku nam?
KUBUŚ. — Widzę.
PAN. — Koń wydaje mi się niezły.
KUBUŚ. — Służyłem w piechocie, nie znam się na tem.
PAN. — A ja dowodziłem w kawalerji i znam się.
KUBUŚ. — Cóż dalej?
PAN. — Co dalej? Pójdziesz zapytać czyby go nam nie ustąpił, rozumie się za zapłatę.
KUBUŚ. — To szaleństwo, ale idę. Ile pan gotów ofiarować?
PAN. — Do stu talarów...
Kubuś, zaleciwszy panu aby znów nie usnął, idzie na spotkanie wędrowca, ofiaruje kupno, płaci i zabiera konia z sobą. — I cóż, Kubusiu, rzecze pan, jeżeli ty masz przeczucia, widzisz że i ja mam swoje. Konik piękny, kupiec przysiągł ci z pewnością że jest bez wady; ale, gdy chodzi o konia, każdy człowiek jest podejrzany.
KUBUŚ. — A kiedyż nim nie jest?
PAN. — Siądziesz nań tedy i ustąpisz mi swego.
KUBUŚ. — Zgoda.
I oto obaj znaleźli się na siodle, a Kubuś rozpoczął:
„Kiedy opuszczałem dom, ojciec, matka, ojciec chrzestny, każdy wcisnął mi coś w rękę, wedle swoich skromnych środków; prócz tego, miałem w zapasie pięć ludwików, które Jaś, mój starszy brat, darował mi gdy się puszczał w nieszczęśliwą podróż do Lizbony... (Tutaj Kubuś zaczął płakać, pan zaś przedkładać mu że tak było napisane w górze). Prawda, panie; powtarzałem to