Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

PAN. — Nie, Kubusiu, do historji twojej miłości, która stała się moją wskutek moich minionych utrapień...
KUBUŚ. — Oto więc leżę w łóżku, czując po opatrunku odrobinę ulgi; chirurg odjechał, gospodarstwo ułożyli się do spoczynku. Izba ich oddzielona była od mojej jeno rzadkiem przepierzeniem z desek, oklejonych szarym papierem z kolorowymi obrazkami. Leżałem, nie mogąc usnąć; wśród tego, słyszałem głos żony mówiącej do męża: „Daj mi pokój, nie mam ochoty do figlów. Biedny nieszczęśnik, który omal nie skonał pod naszym progiem!...
— Kobieto, opowiesz mi to później.
— Nie, nie chcę. Jeśli mnie nie zostawisz, wstaję z łóżka. Chcesz abym miała głowę do tego, po takiem zmartwieniu!
— Jeśli się będziesz tak drożyć, możesz się załapać.
— To nie dlatego żeby się drożyć, ale, naprawdę, ty bywasz niekiedy tak uparty!... tak uparty!... bo to... bo to...“
Po dosyć krótkiej pauzie, mąż podjął rozmowę i rzekł: „No, kobieto, przyznajże teraz, iż niewczesnem współczuciem wpakowałaś nas w kłopot, z którego djabli wiedzą jak się wyplątać. Rok jest lichy; zaledwie będziemy mogli nastarczyć potrzebom naszym i dzieci. Zboże wprost na wagę złota! Wina na lekarstwo! gdyby jeszcze znaleźć jakąś pracę; ale bogaci się kurczą, biedacy nie mają zarobku; na jeden dzień zatrudniony, cztery traci się darmo. Nikt nie płaci tego co winien; wierzyciele ścigają z nieubłaganą zajadłością; i ty właśnie wybierasz tę