Strona:Martwe dusze.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niu kontraktów, lub przy zawiązaniu jakiego korzystnego interesu.
„Patrzcie, gdzie to łotr zmierza!“ pomyślał Cziczikow, lecz zaraz zimnym bardzo tonem dodał:
— Jak sobie chcecie, nie kupuję dla żadnéj potrzeby ale tylko tak sobie dla kaprysu. Dwa ruble i pół, nie chcecie, więc żegnam was!
„Nie łatwa z nim sprawa!“ pomyślał Sobakiewicz.
— Bóg z wami, dawajcie po trzydzieści rubli i zabierajcie je sobie.
— Nie, widzę, że nie chcecie sprzedać; żegnam was!
— Pozwólcie, pozwólcie! rzekł Sobakiewicz, nie wypuszczając jego rąk i następując mu na nogę, bo nasz bohater zapomniał ustrzedz się, to téż za karę aż ryknął z bólu i podskoczył na jednéj nodze.
— Proszę wybaczyć! zdaje się, żem was udepnął. Bądźcie łaskawi siadajcie, ot tu! proszę! I posadził Cziczikowa na fotelu, nawet dosyć zgrabnie, tak jak niedźwiedź już trochę przyswojony, który umie się przewracać i pokazywać różne sztuki na zapytania: „A pokaż Miszka, jak się baby w łaźni parzą?“ albo „A jak Miszka chłopaki groch kradną?“