Strona:Martwe dusze.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

owocu, których zresztą ni gość, ni gospodarz nie skosztował. Gospodyni na chwilę wyszła. Korzystając z jéj oddalenia się, Cziczikow zwrócił się do gospodarza, który rozciągnął się był na szezlągu i tylko stękał po takim sytnym obiedzie. Co moment wydawał jakiś... — ale sobie usta zasłaniał ręką. Cziczikow zwrócił się do niego z temi słowy:
— Chciałbym pomówić z wami o jednym interesie.
— Może jeszcze konfitur, rzekła wchodząc gospodyni: rzodkiew smażona w miodzie!
— Chyba późniéj, rzekł Sobakiewicz. Idź teraz do swego pokoju, my z Pawłem Iwanowiczem zdejmiemy fraki i przedrzemiemy się trochę.
Gospodyni już chciała kazać przynieść poduszki i pierzyny, ale Sobakiewicz wstrzymał ją, mówiąc:
— Nie potrzeba, my tak się prześpimy na kanapach.
Gospodyni wyszła; Sobakiewicz pochylił lekko głowę i przygotowywał się wysłuchać interesu.
Cziczików zaczął z bardzo daleka, zahaczył nawet o całe rosyjskie państwo i odezwał się z wielkiemi pochwałami o jego obszarze; powiedział, że nawet starożytne rzymskie cesarstwo nie było tak ogromne i że cudzoziemcy sprawiedliwie