Strona:Martwe dusze.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

winno. Cały dziedziniec okolony był mocnym drewnianym płotem. Widać, że gospodarz dbał o wytrzymałość. Dla stajen, kuchni, składów użyte były ogromne kloce, jakby wieki miały przetrwać. Izby chłopskie także bardzo masywnie były zbudowane, nie było wyrzynanych różnych arabesków, ale wszystko było porządnie, mocno i jak się należy. Nawet na studnię użyto tak mocnego dębu, jaki zwykle przeznacza się tylko do młynów i do okrętów. Wogóle na wszystkiém widać było, jeżeli nie elegancyą, to siłę i wytrzymałość. Podjeżdżając pod ganek, Cziczikow zobaczył dwie głowy wyglądające przez okno: najprzód twarz żeńską, wązką, długą jak ogórek, a potém męzką okrągłą, szeroką jak mołdawskie tykwy, z których robią w Rosyi bałabajki (rodzaj gitary, o dwóch strunach), lekkie bałabajki, szczęście i ozdobę dwudziestoletniego chłopaka eleganta, mrugającego i wygwizdującego na jasno-włose i biało-lice dziewki, które się zebrały, by się przysłuchać jego cichemu brząkaniu. Obie twarze, które wyjrzały, zaraz się skryły. Na ganek wyszedł lokaj w szaréj kurtce, z niebieskim stojącym kołnierzem i wprowadził Cziczikowa do sieni, do któréj wyszedł już sam gospodarz. Spostrzegłszy gościa rzekł: „Bardzo proszę“, i zaprowadził go do pokoju.