Strona:Martwe dusze.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

he, żeby tak téj panience dali posagu ze dwa kroć sto tysięcy rubli, toby to był wcale miły kąsek. Mogłaby, tak powiedziawszy, zapewnić szczęście porządnego człowieka.“ Te dwa kroć tak mile zaczęły się przedstawiać Cziczikowowi, że niekontent był sam ze siebie, dla czego, podczas kiedy się krzątano przy powozach, nie spytał się furmana albo forysia, co za jedne były te panie. Rychło jednak pokazała się wioska Sobakiewicza. To przerwało dumanie Cziczikowa, i zniewoliło go wrócić do przedmiotu, którym się obecnie zajmował.
Wioska zdawała mu się dość obszerna; dwa lasy, jeden ciemny sosnowy, drugi jasny brzozowy, jak dwa skrzydła rosły na prawo i lewo. W pośrodku sioła stał duży dom z facyatką, pomalowany szaro, albo raczéj na jakiś dziki kolor, z czerwonym dachem — w rodzaju tych, jakie budują u nas dla wojska, albo téż, jakie wznoszą niemieccy koloniści. Widać było, że przy jego stawianiu budowniczy musiał bezustannie walczyć z gustem gospodarza. Okna wszystkie z jednéj strony były zabite, tylko zostawiono jedno maleńkie, jak widać, dla ciemnéj śpiżarki. Ganek nie znajdował się w środku domu, chociaż widać, że pragnął tego budowniczy, bo gospodarz kazał jednę kolumnę z boku wyrzucić i stało się, że były tylko trzy kolumny a nie cztery, jakby być po-