Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mój Ojcze, teraz wielka do Ojca prośba, mianowicie: żeby Ojciec żebrał jak u Matki Najświętszej, tak u ludzi fundacje łóżek; niech Ojciec będzie łaskaw i modlić się o to i wydrukować w »Misjach«, żeby czytający je wiedzieli, że ja proszę bardzo a bardzo o zakupywanie łóżek — zapewnienie utrzymania chorych po wieczne czasy. Na drobniejsze jałmużny nie bardzo ja rachuję, bo to strasznie niepewne; mamy np. na utrzymanie chorego przez rok — a co potem? Jeżeli nie będzie za co go dalej żywić, to wyrzucić go za drzwi, czy co, kiedy on może bardziej chory, niż kiedy go przyjąłem przed rokiem? Robota, dzięki Bogu, postępuje nieźle, zatem zbliża się ku końcowi i dlatego ta myśl o zabezpieczeniu utrzymania coraz bardziej mnie niepokoi. Jak Bóg pozwoli to najdalej za półtora roku albo i prędzej można będzie zaczynać zaludniać schronisko. Wierzę w to jak najzupełniej, że wszystko będzie, bo rządzić raczy tem wszystkiem sama Matka Najświętsza; mimo to jednak kiedy mnie użyła za narzędzie swoje Najświętsza Pani, muszę tak o wszystkiem myśleć, jakgdyby to ode mnie tylko zależało. Pod wielu względami muszę płynąć przeciw porządnie silnemu prądowi, bo trudności mam bardzo wiele, a będę ich miał wkrótce jeszcze więcej i większych, i otwarcie Ojcu się przyznaję, że czuję to porządnie. Niech Ojciec jednak mnie nie posądza, żebym miał wskutek tego na duchu upaść, tak źle jeszcze, dzięki Bogu, nie jest, gdybym na duchu upadł, toby znaczyło, że tracę ufność w pomoc Matki Najświętszej, a od tego, za łaską Bożą, jestem bardzo daleki.