Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o to, dość na tem, że zadowoleni byli wszyscy, że są na »obrazie«. Kiedy się nacieszyli i wracałem do siebie, po drodze zatrzymuje mnie jeden z robotników i mówi: »Pokaż mi, Ojcze, jeszcze raz ten obraz, bo niedość widziałem«. Pokazałem mu fotografję, patrzał kilka minut i potem z porządnie kwaśną miną pyta mnie: »Co to znaczy, Ojcze, że mnie tu niema, popatrz ty, może mnie odszukasz, tych, co tak daleko byli, maszyna (aparat fotograficzny) chwyciła wszystkich, a ja byłem tak blisko tej maszyny i mnie tu jakoś niema«. Gdzie stałeś, pokaż, kiedy robiono obraz, powiedziałem mu. »Ot tam w dole«, odpowiedział, pokazując dół, w którym pracował. Było to wprawdzie przy aparacie, ale na 5, czy 6 metrów głębokości w ziemi. Tłumaczyłem mu, jak umiałem, że maszyna może chwycić tylko to, co jest przed szkłem, ale nie to, co znacznie wyżej albo niżej od szkła. Nie trafiło mu to jednak widocznie do przekonania, bo odszedł w nienajlepszym humorze.
Zbliżamy się już do lata; 3 b. m. wieczorem, usłyszeliśmy pierwszy raz grzmot, jednak bardzo słaby jeszcze i skropił drobniutki deszczyk. Te drzewa, co spuszczają liście na zimę, już się zaczynają rozwijać i wszystko się ożywia, niby ze snu się budzi. Wkrótce zaczną codziennie walić pioruny i lać deszcze obfite. Obecnie ustawiczne mamy iluminacje wszędzie, bo Malgasze palą przeszłoroczną suchą trawę w pustyni, żeby podczas deszczów nowa lepiej rosła. Widok niebrzydki wieczorem, albo w nocy, kiedy się patrzeć na pnący się ogień po górach w różnych kształtach, to pasami, to wężowato i t. p., ale żeby dym ładnie