Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Posyłam Ojcu fotografje z Marana i tę garstkę chorych, których tu mam. Góry bez drzew, które Ojciec widzi na fotografji, są to ogromne bryły kamienia, na których nic zgoła nie rośnie. Posyłałem Ojcu kiedyś plan schroniska, ale wkrótce poszlę Ojcu zupełnie inny, bo pierwszy nie da się wcale uskutecznić na obecnym gruncie. Dałby się wprawdzie na upartego wykonać pierwotny plan, ale ogromny byłby wydatek, gdyż tu równin wcale niema, trzeba ścinać góry, żeby budować, wolałem zatem zastosować przysłowie: »tak krawiec kraje, jak materja staje« i mieć więcej grosza na inne niezbędne wydatki. Budować będę na 200 chorych, a przyjmę tylu, ilu fundusze utrzymać pozwolą. Mam jednak nadzieję, że będzie schronisko zaludnione, bo Najśw. Matka nie przestanie i nadal opiekować się swoim dziełem, więc jałmużna będzie nadchodzić.
W miarę jak będzie postępować robota, będę się starał posyłać Ojcu fotografje i zarazem wykaz kosztów, dlatego, że tu wszystko bardzo drogo kosztuje, więc wolę, żeby ofiarodawcy wiedzieli, jak i na co daną przez nich jałmużnę obróciłem. Kościół będę się starał ozdobić jak tylko się da najładniej, żeby Częstochowska nasza Mateczka była należycie uczczoną nietylko u nas, ale i pod afrykańskiem niebem. Czasu do stracenia wcale teraz nie mam, przeciwnie często mi go brak, bo wyrzeźbić wszystko do kościoła muszę ja sam; o pomocniku żadnym mowy tu niema, oprócz tego ogród i wszystko inne urządzenie także kto inny nie zrobi, słowem, że dzięki Bogu, nie mogę mieć i wyobrażenia, co to znaczy nudzić się w bezczynności. —