Strona:Krwawe drogi.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jędrek aż prysnął ogniem z oczu i taka go wściekłość przejęła, że cud, iż nie złapał czego i nie puścił w łeb przyjacielowi, ale się strzymał i wzrokiem iskrzącym patrząc weń powiedział:
— Ja ta nie wiem, czyli głupi jestem albo mądry, ale na jedno jestem pamiętny, chociam był chłopak wtedy, za onej to rewolucyi. Toć przecie widziałem, Józek, jak cie raz strażniki chwyciły, a tyś skrywał coś pod pazuchą. Jeden wzion cie za kark, a drugi grzmotnął w lufę raz, z lewej ręki, potem drugi raz z prawej ręki, aż cię krew oblała. Wyrostek ja był nie duży, ale mie aż garść świerzbiała... Tak cię ony „uśmieryły“, cobyś nie robił bontu, no i „uśmieryły“ cię dokumentnie, kiej tak prawisz. Co zaś te strzelce mówiły, to prawda, jako tu już ruskie nie mają być i ludziom doskwierać. Jakom rzekł, tak idę — niech się świat zawali.
I mając już dość onych to babskich lamentacyi a pogadek, powstał i powiedział im uroczyście:
— Nie gębujcie nadarmo, bo już na wojnę pójdę. Abo mi przyjdzie nędznie zginąć, abo wrócę. Tyla chłopa bije się po świecie, to i one wszystkie nie takie ta znowuj głupie, ano może i mądrzejsze od cie, Józek.
I wziął się do układania rzeczy w małym, zielonym kufereczku.