Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
248

To też w oczach zdumiałych widzów odbywały się nagłe zmiany położeń: góra stawała się równiną pod wpływem gwałtownej odwilży. Woda deszczowa powciskawszy się w szpary ogromnych głazów i zamarzłszy tam przez jedną noc, rozrywała zawierające ją skały, potężniejsza jeszcze w postaci lodu niż w stanie pary. Zjawisko to objawiało się z niepojętą szybkością.
Sanie i wiodący je ludzie żadnemu nie ulegli wypadkowi, przedsięwzięto bowiem wszelkie odpowiednie ostrożności. Zresztą okolica najeżona wzgórzami i skałami, nie bardzo była rozległa; w trzy dni potem, to jest 3-go lipca, podróżni dotarli do płaszczyzny łatwiejszej do przebywania.
Ale tam nowe zjawisko wzrok ich uderzyło, zjawisko które długo zajmowało badaczów obu półkul ziemi. Orszak przebywał długi grzbiet gór nie mających więcej nad pięćdziesiąt stóp wysokości, które na całej swej pochyłości od strony wschodu, pokryte były śniegiem czerwonym.
Łatwo sobie wyobrazić zdziwienie, osłupienie nawet podróżnych, na niespodziewany widok ogromnego szkarłatnego kobierca. Doktór usiłował jeśli nie uspokoić zupełnie, to przynajmniej objaśnić w tym względzie swych towarzyszy; znał on bowiem i tę osobliwość z opisów, i rezultaty rozbio-