Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
247

Po burzy nastał czas ciepły, wilgotny i prawdziwa zjawiła się odwilż; lody trzeszczały naokoło, a trzask ich zlewał się z łoskotem obsuwających się śniegowisk. Podróżni unikali w swym poehodzie podnóży wzgórz, a nawet rozmawiania głośnego, które wstrząsając powietrze, mogło wywołać jaką katastrofę; widzieli niejednokrotnie obsunięcie się lodów tak nagłe, że niezdołaliby byli go uniknąć. Nagłość ta obsuwania się lodowisk podbiegunowych, stanowi właśnie ich charakterystykę; tem właśnie różnią się one od śniegowisk szwajcarskich i norwegskich. Te ostatnie powstają z kulki śniegu małej z razu, która spadając, porasta śniegiem i odłamami skał, ze zwiększającą się staczając się szybkością, wywraca ona lasy, zasypuje wioski — ale potrzebuje pewnego czasu na spadnięcie. Pod zimnem podbiegunowem inaczej to bywa. Tam lód odrywa się nagle, a chwila ta jest niemal zarazem i chwilą jego spadnięcia; ktoby się znalazł na linii tego spadku, niezdołałby go uniknąć. Kula działowa, piorun, nie szybciej biegną; dla lawiny podbiegunowej usuwać się, spaść i zdruzgotać wszystko pod sobą, jedną jest chwilą. Towarzyszą temu straszliwie rozbrzmiewające łoskoty, i echa ich, odzywające się raczej jak skarga niż jak groźba.