Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Korweta zbliżyła się do przedmiotu na odległość około 240 sążni.
Cała załoga zadrżała! Chorągiew była amerykańska.
W tej chwili rozległ się ryk prawdziwy. Dzielny J.—T. Maston upadł na ziemię. Zapomniawszy że zamiast ręki prawej miał przyprawioną sztuczną z żelaza, a z drugiej znowu strony, że tylko cienka czapeczka gutaperkowa okrywała jego czaszkę; uderzył się w głowę silnie, tak że aż zemdlony upadł na ziemię.
Rzucono się ku niemu. Podniesiono go, i otrzeźwiono. I jakież były pierwsze jego wyrazy?
— Ah! Jacyż my głupcy! jacyż my durnie! jakież my bałwany.
— Cóż się to stało? zawołano naokoło niego.
— Co się stało?...
— Mówże pan nareszcie.
— A oto niedołęgi to się stało, zawył okrutny sekretarz, że kula waży tylko 19,250 funtów!
— A więc?...
— I że zanurza się tylko na 28 beczek, czyli 56,000 funtów, a przeto „wypływa z wody.“
Ah! jakże to zacny ten człowiek umiał w mowie podkreślić ten wyraz „wypływa.“ I miał słuszność. Wszyscy, tak niestety! wszyscy ci uczeni zapomnieli o tem prawie zasadniczem: że w skutek lekkości gatunkowej, pocisk upadkiem swoim zanurzony w największych głębiach Oceanu, musiał naturalnie wypłynąć na powierzchnię, a teraz pływał rzucany bałwanami.