Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prezes klubu czcigodny Wilcome w tej właśnie chwili czytał przedwczesną jak się zdaje depeszę, w której J.—T. Maston i Belfast donosili, że pocisk został dostrzeżony w olbrzymim reflektorze na Long’s Peak, dodając zarazem, że kula zatrzymana przyciąganiem księżyca, odegrywała rolę satelity drugiego rzędu w świecie słonecznym.
W tej chwili wiedziano już o prawdzie rzeczywistej.
Za przybyciem depeszy Blomsberry’ego, tak formalnie zaprzeczającej prawdzie telegramu J.—T. Mastona, dwa się utworzyły stronnictwa w łonie Klubu puszkarskiego. Z jednej strony stanęli tacy, którzy przypuszczali spadnięcie pocisku, a przeto i powrót podróżników; z drugiej strony ci, którzy ślepo wierząc w obserwacje z Long’s Peak, przypisywali błąd dowódzcy Susquehanny. Utrzymywali oni, że mniemany pocisk był poprostu bolidem, niczem innem jak bolidem, kulą spadającą, która spadając roztrzaskała maszt na przedniej części korwety. Niewiadomo co było odpowiedzieć na ich twierdzenia, bo prędkość z jaką spadał ten bolid, utrudniała wszelką obserwację. Dowódzca korwety Susquehanna i jego oficerowie, mogli się omylić w najlepszej wierze. Jeden jednakże argument przemawiał za nimi, a mianowicie: że gdyby pocisk spadł na ziemię, to spotkanie się jego z kulą ziemską nie mogło nastąpić gdzie indziej jak pod tym dwudziestym siódmym stopniem szerokości półno-