Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ra okręgowa; ale wiele innych mają po 200, 150 i 100 kilometrów!
— Ah! moi przyjaciele, zawołał Michał, wyobrażacie sobie zapewne co się to musi dziać na tej spokojnej gwiaździe nocy, kiedy te wszystkie kratery razem zaczną huczyć, wyrzucać potoki lawy, grad kamieni, kłęby dymu, i straszną rzekę płomieni! Jakże to wspaniały i uroczy widok być musi! A teraz nic! księżyc ten jest tylko nędznym szkieletem fajerwerku, którego petardy, race, szmermele i słońca, po pysznym wybuchu zostawiły tylko puste ładunki. Któż potrafi oznaczyć prawdziwą przyczynę, powód i usprawiedliwienie tych kataklizmów?
Barbicane nie słuchał uwag Michała Ardan’a. Badał on te wały Claviusa uformowane z szerokich gór ciągnących się na kilkomilowej przestrzeni. W głębi jej niezmiernego wydrążenia wiło się sto małych kraterów wygasłych; dziurawiły one grunt jak durszlak, a nad tem wszystkiem panował szczyt wyniosły na 5,000 metrów.
Płaszczyzna okoliczna miała pozór bardzo samotny i ponury. Wyniosłości i zwaliska gór, ułamki szczytów grunt zawalające, wszystko to wyglądało bardzo smutnie. Zdawało się, że satelita pękł w tem miejscu, i rozprysnął się na kawałki.
Pocisk wciąż się posuwał, a chaos ten i nieporządek zawsze był taki sam. Góry okręgowe, kratery, wyniosłości, zapadnięte jedne po drugich następowały. Płaszczyzny i morza zniknęły. Szwajcarja, Norwegia bez