Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie unoś się tylko mój zacny prezesie, odpowiedział Ardan. Czyż to jest niemożliwem, aby te ciemne linje, były szeregami drzew regularnie rozstawionych.
— Obstajesz więc przy twej wegetacji? rzekł Barbicane.
— Obstaję, odparł Michał Ardan, aby wyjaśnić to czego wy mędrcy nie wyjaśniacie! Za przypuszczeniem mojem to przynajmniej przemawia, że te bruzdy nikną a przynajmniej zdają się niknąć w pewnych stałych epokach.
— I czegóż to dowodzi?
— Tego, że te drzewa stają się niewidzialnemi gdy tracą swe liście, a widzialnemi znowu gdy je odzyskują.
— Twoje objaśnienie jest genialne, mój drogi przyjacielu, powiedział Barbicane, ale niemożliwe do przyjęcia.
— Dlaczego?
— Bo na księżycu nie ma pór roku, a przeto i zjawiska wegetacyjne o jakich mówisz, istnieć tam nie mogą.
W rzeczy samej, małe nachylenie osi księżycowej sprawia, że słońce pod każdą szerokością utrzymuje się tam w jednakiej zawsze wysokości. Ponad okolicami