Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pocisk tymczasem widocznie zbliżał się do księżyca, którego wpływ uczuwał już w pewnym stopniu; ale i własna szybkość ciągnęła go po linji ukośnej, z czego mógł wypaść kierunek po linji stycznej. Pewną jednak było rzeczą, że pocisk nie upadnie normalnie na powierzchnię księżyca, ku któremu wierzchnia jego część z powodu swego ciężaru obrócić się musiała.
Niepokój Barbicane’a zwiększył się, gdy spostrzegł że kula jego opiera się wpływom ciążenia. Rzecz nieznana stawała przed nim wśród przestrzeni międzyplanetarnych. On taki uczony! zdawało mu się że przewidział wszystko w trzech swoich przypuszczeniach powrotu na ziemię, spadnięcia na księżyc, lub pozostania na linji obojętnej. Aż tu niespodzianie powstaje czwarte przypuszczenie groźne obawą nieskończoności. Aby nie upaść na duchu w obec takiego przypuszczenia, potrzeba było takiego mędrca zdecydowanego jak Barbicane, istoty tak flegmatycznej jak Nicholl, albo awanturnika tak zuchwałego jak Michał Ardan.
Rozmowa zwróciła się na ten przedmiot.
Inni ludzie uważaliby kwestję z punktu praktycznego i pytaliby się, gdzie ich niesie wagon-pocisk? Oni przeciwnie, szukali przyczyny samego wypadku.
— Tak tedy wyszliśmy z kolei, rzekł Michał, ale dlaczego?
— Obawiam się, rzekł Nicholl, czy pomimo całej naszej przezorności, kolumbiada nie była wypadkiem