Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści nagadano pod wpływem odurzenia, ale też i zapomniano rychło o wszystkiem.
— Zresztą, dodał wesoły Francuz, nie gniewam się bynajmniej, że pokosztowałem tego gazu tak ważnego w utrzymaniu życia. Wiecie co moi przyjaciele, że ciekawą byłby rzeczą zakład tlenowy, gdzie ludzie z osłabionym organizmem mogliby przez kilka godzin żyć czynniej i żwawiej! Wyobraźmy sobie zebrania, wśród powietrza przesyconego tym płynem heroicznym: teatra naprzykład tlenowe; jakżeby to namiętności poruszały dusze widzów i aktorów, jaki ogień, jaki zapał.
Michał Ardan mówił z takim zapałem, że możnaby sądzić, iż kurek jeszcze nie jest dobrze zakręcony. Lecz Barbicane odrazu ostudził jego zapał.
— Wszystko to jest dobrze, kochany Michale, rzekł on; ale powiedz nam też zkąd się wzięły te kury, które tak czynny udział przyjęły w naszym koncercie?
— Te kury?
— Tak.
I w rzeczy samej, pół tuzina kur i jeden wspaniały kogut, przechadzały się tu i owdzie gdacząc i trzepocząc skrzydłami.
— Ah! przeklęte gawrony! zawołał Ardan, to tlen do takiego je doprowadził nieładu.
— Ale cóż ty chcesz robić nareszcie z temi kurami? pytał Barbicane.
— Zaaklimatyzować je na księżycu, do licha!