Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale co do mnie, ciągnął dalej Michał, to przyznam się wam, że mocno żałuję iż nie mogę odbyć tej przechadzki po powietrzu. Co to za rozkosz bujać wśród tego świetnego eteru, kąpać się i zanurzać w tych czystych słońca promieniach. Gdyby Barbicane był pomyślał o zaopatrzeniu się w przyrząd do pływania, i w pompę powietrzną, byłbym się zdecydował skoczyć w powietrze, a spocząwszy na wierzchołku naszej kuli, wyglądałbym jak chimera lub hippogryf.
— Niedługo, mój poczciwy Michale — rzekł Barbicane, udawałbyś tak hippogryfa, bo pomimo przyrządu do pływania, nadętego powietrzem z ciebie wychodzącem, pękłbyś jak granat, albo raczej jak balon zbyt wysoko wzniesiony w powietrze. Nie żałuj więc tego, i pamiętaj że lepiej wyrzec się wszelkiej przechadzki sentymentalnej, dopóki znajdować się będziemy w próżni.
Michał Ardan dał się przekonać do pewnego stopnia; zgodził się na trudność, ale nie na niepodobieństwo, wyraz którego nigdy nie wymawiał.
Rozmowa z tego przedmiotu przeszła na inny, nie ustając ani na chwilę. Trzem przyjaciołom zdawało się, że w tych warunkach myśli puszczają im się z mózgu, jak liścia pod tchnieniem ciepła wiosennego.
W nawale tych pytań i odpowiedzi, Nicholl postawił kwestję, której nie zdołano zaraz rozwiązać.
— Moi przyjaciele, rzekł on, dobrze to jest pojechać na księżyc, ale jakże stamtąd powrócimy?