Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Blanc, lub w Azji na szczycie Himalai, nie wiedziałby jeszcze że się w tych krajach znajduje.
— Co więcej, dodał kapitan Nicholl, pocisk upadłszy na płaszczyznę, pozostałby na niej nieruchomym. Na pochyłości zaś przeciwnie, toczyłby się jak zawała śniegowa, a my nie posiadając zręczności wiewiórek, nie wyszlibyśmy z niego cali i zdrowi. Wszystko zatem na lepsze się dla nas układa.
Przywiedzenie do skutku zuchwałego przedsięwzięcia, zdawało się już być niewątpliwem. Jednakże Barbicane’a jedna jeszcze zastanawiała uwaga; lecz nie chcąc niepokoić swych towarzyszy, zachował milczenie w tym przedmiocie.
W rzeczy samej, kierunek pocisku ku półkuli północnej, dowodził pewnego lekkiego zboczenia z swej drogi. Wystrzał, matematycznie obliczony, miał zanieść kulę na środkowy punkt tarczy księżycowej. Jeśli więc nie tam ona trafiała, to dlatego, że musiało być zboczenie. Co je spowodowało? Barbicane nie mógł tego zrozumieć, ani oznaczyć ważności tego zboczenia. Spodziewał się on jednak, że nie będzie ono miało innych następstw, jak tylko że sprowadzi ich ku wyższemu brzegowi księżyca, wygodniejszemu do wylądowania.
Barbicane przeto, nie mówiąc przyjaciołom nic o swych obawach, poprzestał jedynie na częstem obserwowaniu księżyca, badając troskliwie, czy się nie zmieni kierunek pocisku, — bo okropnem byłoby ich położe-