Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bo bujamy w próżni, kochany Nicholl, a w próżni ciała albo spadają, albo się poruszają (co zresztą jest wszystko jedno) z równą szybkością, bez względu na kształt ich lub ciężar. Powietrze tylko bowiem przez swój opór tworzy różnicę wagi. Kiedy machiną pneumatyczną zrobisz próżnię w rurze, to czy tam wpuścisz pyłek, czy kawał ołowiu, z jednakową one spadać będą szybkością. Tu w przestrzeni mamy tę samą przyczynę, a więc i ten sam skutek.
— To prawda, rzekł Nicholl i wszystko co wyrzucimy z pocisku, towarzyszyć mu będzie aż na sam księżyc.
— Ah! jacyżeśmy nierozsądni! zawołał Michał.
— A toż znowu dlaczego? spytał Barbicane.
— Bo powinniśmy byli napełnić nasz pocisk rozmaitemi przedmiotami potrzebnemi, instrumentami, książkami, narzędziami etc. Bylibyśmy wszystko to potem wyrzucili, i „wszystko“ poszłoby za nami. Ale zastanawia mnie to, że my nie przebiegamy przestrzeni, jak te bolidy. Czemu sami nie rzucimy się w przestworza przez okienko? Coby to była za rozkosz tak czuć się zawieszonym w eterze, swobodniej od ptaka nawet, który bić musi skrzydłami, dla utrzymania się w powietrzu.
— Zgoda, rzekł Barbicane, ale jakże oddychać?
— Przeklęte powietrze, kiedy go brak w takiej ślicznej okazji.