Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będziemy czuwać nad tobą, rzekł Michał, jesteśmy odpowiedzialni za twe życie. Wolałbym własną utracić rękę, aniżeli jednę łapę biednego Satelity.
Podał wody skaleczonemu zwierzęciu, które ją piło z chciwością.
Tak opatrzywszy pieski, podróżnicy wrócili do uważnego obserwowania ziemi i księżyca. Objętość ziemi była jeszcze bardzo dużą w porównaniu z wielkością księżyca, którego kształt zbliżał się coraz bardziej do kształtu koła zupełnego.
— Jaka to szkoda, rzekł wtedy Michał Ardan, żeśmy nie odjechali podczas pełni ziemi, to jest gdy kula ziemska znajdowała się naprzeciw słońca.
— Dla czego? spytał Nicholl.
— Bo moglibyśmy pod nową postacią widzieć nasze lądy i morza: pierwsze jaśniejące pod blaskiem słonecznych promieni, drugie posępniejsze jeszcze i bardziej martwe, niż je przedstawiają na niektórych kartach geograficznych. Chciałbym widzieć te bieguny ziemi, których nigdy jeszcze nie dosięgnął wzrok człowieka.
— Zapewne, odpowiedział Barbicane; ale gdyby ziemia była w pełni, to księżyc byłby na nowiu, czyli niewidzialny, nawet wśród promieni słonecznych. A lepiej dla nas, jak sądzę, że widzimy cel naszej podróży, aniżeli punkt któryśmy opuścili.
— Masz słuszność Barbicanie, rzekł kapitan Nicholl; zresztą, gdy dostaniemy się na księżyc, będziemy