Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strzeń. Widzicie te gwiazdy błyszczące wśród nocy, i tę nieprzeniknioną ciemność oddzielającą nas od ziemi.
— Hura! hura! jednomyślnie wykrzyknęli Michał Ardan i Nicholl.
W rzeczy samej, ta straszna ciemność dowodziła, że pocisk opuścił ziemię, która jako oświecona podówczas blaskiem księżyca, byłaby się ukazała oczom podróżników, gdyby pozostawali na jej powierzchni. Ciemność ta wskazywała również, że pocisk przebył już warstwę atmosferyczną, bo światło rozpierzchłe zalewające powietrze, byłoby się odbiło o ściany metalowe, rozjaśniłoby szybę w okienku. W tym względzie żadnej już nie było wątpliwości. Podróżnicy opuścili ziemię.
— Przegrałem, rzekł Nicholl.
— I winszuję ci tego, wtrącił Ardan.
— Oto jest 9,000 dollarów, mówił kapitan dobywając z kieszeni pakę pieniędzy papierowych.
— Czy żądasz pokwitowania? spytał Barbicane biorąc pieniądze.
— Jeśli cię to nie utrudzi, odrzekł Nicholl; przynajmniej tego porządek wymaga.
Prezes Barbicane z miną poważną i flegmatyczną jak gdyby się znajdował przy swej kassie, wydobył pugilares, wydarł z niego jednę czystą kartkę, skreślił ołówkiem pokwitowanie, podpisał je, zaparagrafował, położył datę i oddał kapitanowi, który z kolei starannie schował je do swego pugilaresu.