Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przepędzałaś całe dni w zabójczej atmosferze. Chodźcie, kochane dzieci moje, niechże was pobłogosławię, niech was przytulę do piersi, i podzielę się z wami tem szczęściem, jakie przepełnia moje serce.
Kiedy obie córki ze łzami radości rzuciły się w objęcia ojca, ciesząc się jego powrotem do zdrowia, do pomieszkania wszedł jakiś mężczyzna poważnej postawy, ale wszedł tak cicho, iż przez nikogo nie był dostrzeżony. Stojąc, w milczeniu patrzył z wielkiem wzruszeniem na rodzinę, złączoną wzajemną miłością. Gdy go wreszcie dostrzeżono i obie panienki z wielkim pośpiechem zaczęły ocierać łzy, jakby wstydząc się swego wzruszenia, nieznajomy rzekł z uczuciem:
— Nie kryjcie się, panienki, z waszem zobopólnem przywiązaniem. Łzy, które ronią oczy wasze, są chlubą serca i najdroższym skarbem, którym wasz ojciec pochlubić się może. Przychodzę do was z pewnym interesem. Jestem jednym z właścicieli tej kopalni, a wspólnikiem moim jest blizki krewny waszego ojca...
Pan Iward podniósł się na pościeli.
— Henryk... właścicielem tej kopalni?.. Nie, to