Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Maryo, podaj mi rękę! — zawołał chory, usiłując podnieść się z krzesła. — W kopalni pożar, spaliła się Anna... Czyż to podobna?.. cóż-by ona tam miała robić?.. Maryo! podaj mi rękę, trzeba tam biedz, trzeba śpieszyć się... dawaj ubranie, kapelusz, laskę, chodźmy, chodźmy...
Marya, niemniej przerażona od ojca, sama nie wiedziała, co robić, co mówić, aby nieco uspokoić ojca, poczęła załamując ręce, biegać po pokoju i krzyczeć:
— Anna, moja biedna, ukochana siostra, zginęła! i taką okropną śmiercią, o, Boże! Boże!
Ojciec dźwignął się wreszcie z wysiłkiem, i podpierając się laską, wyszedł pośpiesznie z mieszkania.
Marya, zarzuciwszy na siebie chustkę, pobiegła za nim. Ze wszystkich stron widziano ludzi, śpieszących ku kopalni; w powietrzu rozlegała się wrzawa strasznej rozpaczy; biegnące kobiety krzyczały, załamując ręce, dzieci płakały, dym kłębił się.
Kiedy Marya z ojcem doszli nareszcie do kopalni, ujrzeli przy wejściu do niej tłum ludzi, złożony z mężczyzn i kobiet, lecz Anny pomiędzy nimi nie było.
— Anna, gdzie jest moja Anna? — wołał ojciec,