Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stali już tam około trzydziestu osób, które zdążyły się uratować, lecz pomiędzy nimi dwoje małych dzieci już nieżywych.
Pomimo trudności, działanie windy nie ustawało, i podczas gdy jedni ratowali omdlałych, inni oddawali się największej rozpaczy, nie mogąc znaleźć pomiędzy wyratowanymi ojców, mężów lub braci.
Podczas tego ogólnego przerażenia, w rodzinie Anny nic nie wiedziano zupełnie o wypadku, jaki się zdarzył w kopalni.
Marya zajęta była naprawą bielizny, ojciec siedział w wielkim fotelu i czytał jakąś książkę, gdy wpadł nagle mały chłopczyna od sąsiadów wrzeszcząc wniebogłosy:
— W kopalni pali się, i wszyscy się popalili... i Anna, i Zuzia, i Janek, i Tomek, wszyscy się spalili!.. Teraz już tylko trupów wyciągają windą z dołu kopalni.
— Kto spalił się? Anna? — zawołał chory Iward, wpatrując się osłupiałym wzrokiem w twarz chłopczyny.
— Tak, panie Iward! — odrzekł zadyszany chłopak — wszyscy biegną do kopalni z wielkim krzykiem.