Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tlonej kilku płomieniami klęczała Anna, bez kaptura, i z przejęciem modliła się.
Ręce miała złożone, oczy wzniesione w górę, a światło, spływając po niej, otaczało ją jakby aureolą, wpośród której przedstawiają świętych i błogosławionych. Twarz blada, świecąca białością, podnosiła urok całej postaci.
Franciszek wyciągnął rękę i wskazując na Annę rzekł:
— Oto anioł kopalni, którego miałem wam pokazać!
— Ależ to Anna, nasza towarzyszka! — zawołano.
— Tak jest, Anna, dobra i poświęcająca się córka, a taka czyż nie godna nazwy anioła?
— Ale to dla was zapewne nie wystarcza, — ciągnął dalej. — Wy żądalibyście anioła fruwającego w powietrzu, zapominając, że są i na ziemi anioły, świecące cnotami, jak gwiazdy wśród ciemnej nocy. Takim aniołem jest Anna. Pomyślcie tylko z uwagą, a sami przyznacie, że mam słuszność.
Gromada górników w milczeniu patrzyła na modlącą się dzieweczkę. Jaki taki westchnął, zdjął