Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poznaliśmy, że musiał żyć co najmniej przed pół wiekiem. Wyciągnięto go z kopalni, mieszkańcy okoliczni zebrali się, nikt go jednak nie mógł poznać. Dopiero znalazłszy w jego kieszeni pudełeczko z damskiemi klejnotami, starsi ludzie zaczęli przypominać sobie historyę młodego górnika, który zginął bez śladu w wigilię imienin swojej matki.
Wtem ujrzano przeciskającą się przez tłum staruszkę przeszło dziewięćdziesięcioletnią. Doszedłszy do nas, padła na ciało młodego człowieka i z jękiem zawołała:
— Piotrze, mój dobry Piotrze! to ty zginąłeś tu, myśląc o twej biednej matce! Jakże się cieszę, że cię znów oglądam takim, jakim byłeś za życia na ziemi. Duch twój unosi się w niebieskich wyżynach, czeka na mnie... Boże, przyjmij nas do chwały swojej!
Tu głowa klęczącej staruszki zwisła nad umarłym, a gdy ją chciano podnieść, spostrzeżono, że już nie żyje.
Obecni w wielkiej ciszy wysłuchali całego opowiadania; po chwili odezwał się jeden z robotników:
— Gdy polegnie jeden, to jeszcze najmniejszy