Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strzegłem przy sobie jednego z owych starców w całunie, którzy się w mych oczach w proch rozsypali i rozwiali we mgłę Budził mnie uśmiechnięty, odmłodzony, wesoły...
Byłbym go nie poznał może, ale całun zarzucony miał na plecy i obwinięty nakształt pleda a kijem zakrzywionym wywijał... choć obojga już zdawał się nie potrzebować wcale.
— Chodź i patrz, zawołał, odżyliśmy — my — cośmy byli pomarli i zginęli — aleśmy silniejsi wskrzeszeni, bośmy zrozumieli śmierć i życie. W mogile także uczy się człowiek bardzo wiele... Nie poznajeszże tego kraju? patrz, ten sam jest... ale piękniejszy, nawet groby nasze stanęły na nowo... i, o dziwo! modlą się u nich ci, co je burzyli!
Wszystek strach życia jest próżny i